Otworzyłem oczy. Przeciągnąłem się ziewając przy tym jak niedźwiedź. Wstając uderzyłem się w głowę o belkę. Dopiero po kilku chwilach uświadomiłem sobie, ze spałem pod ławką. Jak żul. Padał deszcz, jak to przystało na Londyn. Napiłem się wody z kałuży i powędrowałem do parku.
-Harry!- usłyszałem wesoły głos Rilli i już po chwili dostrzegłem prawie mokrego psiaka w krzakach. Podszedłem do dziewczyny uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
-Hej... już od wczoraj myślałem nad... no... czy chciałabyś pójść ze mną do restauracji?- zapytałem jąkając się przy tym niemiłosiernie.
-Ale dla ludzi?- zdziwiła się.
-W pewnym sensie nie...- powiedziałem tajemniczo się uśmiechając. Poszliśmy chowając się pod drzewami. Już po kilku minutach byliśmy w dość przerażającej, ciemnej uliczce. Podrapałem drewniane drzwi, które wyrosły przed nami na końcu uliczki.
W nich ukazała się uśmiechnięta twarz mężczyzny w białym fartuchu.
-Harry! Widzę, że kogoś tu przyprowadziłeś... macie!- powiedział dając nam talerz spaghetti.
<Rillianne?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz